Wielki come back!

Po kilkunastu miesiącach przerwy w jeżdżeniu na rowerze wymyśliłam, że już czas najwyższy przypomnieć sobie co nieco z MTB. Z wcześniejszych doświadczeń pamiętam, że trasa maratonu Cyklokarpaty w Wojniczu była ciekawa ale średnio wymagająca, w sam raz na rozruch przed ewentualnymi startami w górach. Muszę przyznać, że sezon przygotowawczy w tym roku był mocno uproszczony i skrócony z wiadomych względów. 🙂 Pomyślałam, że jak dostanę baty na wyścigu to będzie lepsza motywacja i mobilizacja do systematycznych treningów. Obawiałam się głównie złej pogody i tego, że jadę na Macka rowerze, który po Beskidy MTB Trophy, delikatnie mówiąc jeszcze nie doszedł do siebie. 😉 Krótko mówiąc niewiele tam działało i wszystko wydawało jakieś dziwne odgłosy. Okazało się, że na tylnej oponie prawie nie ma bieżnika, więc Maciek założył jakiegoś strucla z dętką. Od razu pomyślałam: przecież to 100% pewne, że złapie gumę. No ale może nie będę miała pecha na swoim wyczekanym debiucie, trzeba być optymistą! Przyjechaliśmy na start aż 40 minut przed czasem, normalnie nie wiedziałam co ze sobą zrobić 🙂

Ustawiłam się w ostatnim sektorze i ogień! Obiecałam sobie, że nie spalę się na pierwszych kilometrach, więc złapałam koło jakiegoś zawodnika, który jechał mniej więcej w moim tempie. Okazało się to dobrym pomysłem, bo powoli ale konsekwentnie wyprzedzaliśmy pojedyncze osoby. Pierwszy podjazd nawet mnie bardzo nie zaskoczył, jakoś wyjechałam i nawet nie straciłam oddechu, a nawet wyprzedziłam kilka osób, może nie będzie tak źle? Trasa wyglądała dokładnie tak samo jak dwa lata temu, interwałowa, większość w lesie i błocie. No dobra przyszła chwila sprawdzianu, zjazd! Niby nie trudny, ładny singiel, ale blokada w głowie nie pozwoliła puścić klamek hamulcowych i pognać za wszystkimi, więc to co wypracowałam na podjeździe poszło się chrzanić! Skąd ja to znam, ale olewka, mam dla kogo żyć :). Mimo, że pogoda była dobra na trasie było kilka bagnistych odcinków. Parokrotnie zanurkowałam białymi lakierkami w błotnej papce, tylna opona pływała jak w basenie, może i lepiej, że Maciek ją zmienił w ostatniej chwili, na tej po Trophy pewnie nie byłoby jazdy. 

Na pierwszym bufecie miła niespodzianka, Maciek i Maja podjechali samochodem pokibicować! Super! Kolejne podjazdy już nie wchodziły tak dobrze jak na świeżo, jednak forma jest ale na krótszy dystans może by wystarczyła. Nadrabiam czas na szerokich szutrowych zjazdach, nawet dogoniłam małą grupkę. Nagle czuję jak tylna opona tańczy, spojrzałam w dół i okazało się, że złapałam kapcia :/ Dlaczego mnie to nie dziwi? Zatrzymałam jakiegoś zawodnika i poprosiłam o pompkę, niestety niewiele to pomogło. Oczywiście zapasu dętki nie miałam ze sobą. Zadzwoniłam do swojego wozu serwisowego i ustaliliśmy, że wracam do jakiejś drogi głównej i zgarną mnie z trasy. Jadąc rowerem byłam pewna, że do drogi jest znacznie bliżej. Pomyślałam: trochę szkoda, ciekawe jaki miałabym czas w porównaniu z 2015 rokiem, no ale nic zaraz będę w samochodzie i szybciej wrócimy do domu. Srutu tu tu, chciałabym! Jak Maciek wyskoczył z samochodu z dętką i pompką już wiedziałam co się święci.. „Chyba się nie poddasz, jeszcze tylko 20 km, itp” Nie wspomnę, że jak wracałam do drogi to minęli mnie wszyscy zawodnicy i wizja jechania samej po jakimś obcym lesie wcale mnie nie cieszy!

Dobra, przyjechali, poratowali dętką to głupio się wymiksować. Zatankowałam bidon i pojechałam samotnie z nadzieją, że może jakaś końcówka zawodników z dystansu giga mnie dogoni, ale nic z tego. Cisza, spokój, w sumie to ładnie w tym Wojniczu. Końcówka trasy była łatwa wiec na szczęście chociaż kilometry leciały szybciej nóż do tej pory. Zjeżdżam sobie swoim tempem bez stresu, że ktoś krzyknie za plecami lewa!!! Nagle przed przednim kołem wyrosło kilka dużych, ostrych kamieni. Na szczęście nie miałam dużej prędkości i kontrolowałam upadek do momentu aż chciałam wypiąć buty (Maćka pedały trzymają znacznie mocniej niż moje, czego nie dało się odczuć podczas jazdy, ale podczas lotu wypięcie się było dla mnie niewykonalne). Kierownica wbiła mi się pod obojczyk, ale na szczęście nie przeszła na wylot! Padło parę soczystych epitetów, ale mam to w nosie i tak jadę sama, nikt mnie nie słyszy. Jestem wściekła, że nie wróciłam z moim wozem serwisowym do domu! Ale teraz nie mam wyjścia, muszę jechać. Kilka kilometrów i dotarłam na metę. 

No cóż nie był to mój wymarzony start, ale w głębi duszy jestem zadowolona, że przejechałam całą trasę nawet nadkładając kilometrów pieszo. Tylko ciiicho, oficjalnie jestem obrażona na Maćka 😉

Beskidy MTB Trophy 2015 oczami Jadźki

Wstęp

Beskidy MTB Trophy, jeden z cięższych wyścigów etapowych w Europie, gdy o nim usłyszałam kilka lat temu nie wyobrażałam sobie jak można przez cztery dni z rzędu wsiadać rano na rower, tyrać kilkadziesiąt kilometrów w ciężkim terenie , błocie, deszczu albo palącym Słońcu. Moje wyobrażenie o tym wyścigu zmieniło się gdy Maciek pierwszy raz postanowił w nim wystartować w 2011 roku. Gdy zobaczyłam na własne oczy co tam się dzieje i jak to wygląda w „praktyce” stwierdziłam, że Ci ludzie są szaleni. Przez ostatnie cztery lata brałam czynny udział w Trophy jako support Maćka, czyli bufet, serwis, fotograf i kierowca w jednym. Widząc zmagania zawodników przeważnie w bardzo ciężkich warunkach pogodowych chciałam im pomóc jak tylko umiałam. Gdy widziałam jak kolejni kolarze wynurzają się z głębi lasu cali w bagnie, bladzi i potwornie umęczeni tak bardzo się cieszyłam, że nie jestem na ich miejscu i mogę sobie posiedzieć w ciepłym i suchym samochodzie popijając kawkę z termosu od Donaty. 🙂 Dlatego do dnia dzisiejszego nie wiem co mi strzeliło do głowy żeby wziąć udział w tym wyścigu??? Ale nie jestem samobójcą i zapisałam się na dystans Mega. 🙂 Z moich wyliczeń wyszło, że nawet jak pokonam wszystko z buta to powinnam zdążyć przed 10 godzinnym limitem czasu wjazdu na metę. Trophy jak co roku odbywa się w długi weekend czerwcowy, w tym roku dosyć wcześnie bo Boże Ciało wypada 4 czerwca. Mniej więcej od połowy kwietnia zaczęłam mieć koszmary senne. Uprosiłam Maćka żebyśmy przed wyścigiem pojechali na kilka dni w góry obyć się z rowerem i z przewyższeniami. Oczywiście najlepsze do potrenowania były trasy wyścigu, więc wylądowaliśmy na 5 dni w Istebnej. Po kilku dniach jazdy w wycieczkowym tempie po Beskidach chciałam poważnie zrezygnować z tego maratonu i odsprzedać swój pakiet. Niestety nie było chętnych do kupienia i stało się, Jadźka pojechała na Trophy…

Beskidy MTB Trophy 2015 - Czantoria

Read more »

Wisienka na torcie na zakończenie sezonu czyli Cyklokarpaty w Wierchomli

Tym razem postanowiłam napisać relację w miarę na świeżo dopóki pamiętam jeszcze szczegóły wyścigu, bo im więcej czasu mija tym szybciej człowiek zapomina jak było naprawdę i dlaczego to miał być ostatni maraton w moim życiu? Tak więc poniżej nieubarwiony i do bólu rzeczywisty opis jednej z naszych przygód. 

IMG_0743

Ostatni raz w tym roku pakujemy rowery z przypiętymi numerami startowymi, ostatnie żele wrzucamy do torby i ostatni raz wyjeżdżamy z Warszawy w piątek po pracy! Początkowo wydawało się,  że całkiem sprawnie uda się nam wydostać w piątkowe popołudnie ze stolicy. Szybko zgarnęłam Sylwię z Zachodniego, później Maćka z „Mordoru” i już o 16:30 byliśmy na wylocie w stronę Krakowa. Już przed Radomiem utknęliśmy w gigantycznym korku, ale sprytnie pomknęliśmy między wioskami i przedostaliśmy się wreszcie na właściwą trasę. Radość nie trwała długo, zaledwie kilkadziesiąt metrów jazdy po minięciu korka i zauważyliśmy wybiegającego z krzaków policjanta. Kolejne pół godziny w plecy, kilka stówek i kilka punktów. Tak więc z przygodami po ponad 7 godzinach jazdy jesteśmy na miejscu. Na szczęście Konrad z Jaśkiem byli chwilę przed nami i zdążyli odebrać klucze do pokoju od właścicieli więc mogliśmy wreszcie położyć się spać. Nocna burza i poranna ulewa nie napawały optymizmem, ale skoro przejechaliśmy taki kawał drogi nie ma wyjścia. Jeszcze bardziej zdemotywowali nas Paulina z Dawidem, którzy przywieźli zapasy chmielowego izotonika i siedząc przy śniadaniu rozmarzyliśmy się snując przed oczami wizje jakby to było miło otworzyć sobie jedną butelkę i olać całe to ściganie. Ale wszyscy mamy tak samo nierówno pod sufitem więc w 5 minut wszyscy byliśmy przebrani i gotowi do ścigania. 😉  Read more »

Gorce po raz pierwszy czyli Cyklokarpaty w Koninkach

Początek września to idealny moment na powrót do ścigania po krótkiej wakacyjnej przerwie. Od startu w Komańczy minęło już kilka tygodni więc powoli zaczyna nam doskwierać brak regularnych startów. Na szczęście kalendarz podpowiada, że czas szykować się na Cyklokarpaty w Koninkach. Cieszy nas to tym bardziej, że trasa maratonu została poprowadzona w malowniczej okolicy Gorczańskiego Parku Narodowego, którego do tej pory nie mieliśmy okazji odwiedzić. Niestety krótko przed startem organizator przekazał informację o cofnięciu zgody na przejazd przez park i plan wjazdu Turbacz musimy odłożyć na inny termin. Jest to dla mnie niezrozumiałe, ale trudno. Dyrekcje większości parków narodowych mają to do siebie, że nie lubią rowerzystów.

IMG_0734Z racji, że maraton w Koninkach był w niedzielę więc wyjazd na miejsce zaplanowaliśmy na sobotni poranek. Sprawa nie była jednak taka prosta ponieważ podczas ostatniego wyjazdu w góry moja Reba odmówiła posłuszeństwa i w planach był jeszcze poważny serwis. W ostatniej chwili okazało się jednak, że na liście zakupów części zamiennych zabrakło odpowiedniego smaru do uszczelek. Wycieczka po lokalnych sklepach pokazała, że zdobycie Judy Butter, Slick Oleum lub sensownego zamiennika nawet w Warszawie graniczy z cudem. Na szczęście sytuację uratowała ekipa ze sklepu PLUS na Zamiany w którym po długich poszukiwaniach udało się znaleźć dobry zamiennik w gustownym opakowaniu. Po nieprzespanej nocy podczas której przeszedłem szkolenie serwisu amortyzatorów spakowaliśmy się i ruszyliśmy w Gorce.

W niedzielę rano stanęliśmy na starcie przy Ostoi Górskiej Koninki, zamieniliśmy kilka słów ze znajomymi i ruszyliśmy na trasę. Pierwszy kilometr był bardzo nerwowy, na ciasnej asfaltowej drodze przeciskała się masa osób bo każdy chciał przebić się do przodu przed ciasnym zakrętem za którym czekał na nas pierwszy stromy podjazd. Pierwsze kilometry były trochę nerwowe, ale za pierwszym bufetem stawka rozciągnęła się i mogłem spokojnie jechać swoim tempem. Kolejne kilometry były na prawdę ciekawe. Zaliczyliśmy kawałek Głównego Szlaku Beskidzkiego, kilka ciężkich podjazdów i bardzo fajny techniczny zjazd w połowie trasy. Mimo, że kilometry i przewyższenia nie zrobiły na mnie większego wrażenia to strome podjazdy tak przepaliły nogi, że końcówkę wyścigu jechałem praktycznie na odcięciu.

Dobry start zaliczyła Weronika. Mimo, że konkurencja była mocna, najwyższe miejsce na podium padło łupem Justyny Frączek to udało się załapać na szerokie podium. Niestety ominęła nas dekoracja ponieważ ktoś wpadł na genialny pomysł i zrobił ją pół godziny wcześniej niż zwykle.

Mimo niesmaku po dekoracji wyjazd uważamy za udany. Trasa w Koninkach to jak na razie najlepsza trasa sezonu. Wymagające podjazdy, techniczne zjazdy i piękne widoki to coś co ciągnie mnie na wyścigi w górach! Mamy nadzieję, że finał w Wierchomli utrzyma poziom!

 

Bieszczadzki ścig czyli Cyklokarpaty w Komańczy

Chcąc na nadrobić straty z początku sezonu trzeci z rzędu weekend spędzamy na wyścigu. Na szczęście udało się namówić sporą część ekipy nocnopatrolowej na wypad w Bieszczady. Marcin, Jacek, Irek i Wojtek zaczynają weekend już w czwartek, my niestety na miejsce możemy dotrzeć dopiero w piątek w przeddzień maratonu. Mimo to perspektywa wspólnego weekendu napawa optymizmem i niemalże z chęcią stoimy w korku na wyjeździe z Warszawy. Do kwatery dojechaliśmy późno w nocy. Mieliśmy obawy, że chłopaki mocno śpią i nie usłyszą telefonu. Na szczęście Irek chyba obmyślał trasę na sobotę dzień bo otworzył nam drzwi zaledwie po dwóch telefonach. Rano mamy niewiele czasu na zorganizowanie śniadania i przygotowanie sprzętu, więc uwijamy się jak możemy gdyż na miejsce maratonu musimy jeszcze dojechać ok 30 km. Trochę z zazdrością spoglądamy na chłopaków, którzy leniwie wynurzają się z pokoi i przygotowują wyszukane śniadanka, no ale najpierw obowiązki, później przyjemności.

IMG_0350Jesteśmy na miejscu z kilkuminutowym zapasem czasu. Szybki start na asfalcie, trochę ciasno i przepychanki, to czego najbardziej nie lubię w maratonach, ale mam nadzieję, że nie potrwa długo. Maciek zatrzymuje się poprawić siodełko więc pewnie spotkamy się na pierwszym zjeździe. ☺ Z daleka widać korek, to znaczy, że wjeżdżamy w teren. Tłum ludzi z rowerami próbował przedostać się przez dosyć głęboką wodę, ale jak się później okazało dało się przez nią przejechać i było całkiem przyjemnie i orzeźwiająco (swoją drogą nie wiem skąd tu tyle wody, przecież nie pada od wiosny). Kolejny odcinek trasy to dosyć długi podjazd po asfalcie, który prawie topił się i przyklejał do opon. Po kilku startach w temperaturze powyżej 30 stopni myślałam, że można się przyzwyczaić do upału, ale nic bardziej mylnego. Mam wrażenie, że jest jeszcze cieplej niż ostatnio. Dlatego też dojeżdżając do pierwszego bufetu chciałam złapać kubek wody, ale niestety jakiś zawodnik jadący za mną tak bardzo się spieszył, że uniemożliwił mi tę czynność. Trudno, jak mi zabraknie to osobiście zabiorę mu bidon. Mimo podwyższonego ciśnienia nie chcę tracić energii na głupoty i skupiam się na pedałowaniu gdyż zaczynamy podjazd. Im głębiej w las tym więcej błota. Skąd tu tyle bagna? W całym kraju jest susza. Próbuję zjeżdżać, ale słabo mi to wychodzi, opony ślizgają się jak na lodzie. Zero przyczepności, kilka podpórek i postanawiam zejść z roweru i zanurzyć moje białe lakierki w bieszczadzkiej glinie. Wyprzedza mnie sporo osób, ale jeszcze nie widzę Maćka. Wspominał, że amortyzator kiepsko pracuje więc może to go zatrzymało. Próbuję jechać i docieram do drugiego bufetu, tankuję na maksa, wcinam żele i banany i wtedy dojeżdża Maciek z całkowicie złożonym amortyzatorem! :/ Od tego momentu jedziemy razem. Polna droga w pełnym słońcu, asfalt i znowu błoto. Końcówka dosyć ciężka, ale dajemy radę dotrzeć kolejny raz na finish razem. Regionalne przysmaki i zimne piwko są doskonałym uzupełnieniem tego dnia, o trofeum za zajęcie pierwszego miejsca w kategorii nie wspomnę. ☺ Read more »