Beskidy MTB Trophy – Dzień pierwszy, ostatni

Mimo że mam na koncie kilkanaście przejechanych maratonów to pierwszy raz staję na trasie prawdziwego górskiego wyścigu. Co więcej, wyścigu, który ma trwać 4 dni! Ciśnienie jest niesamowite, od samego rana trwają nerwowe przygotowania do startu, dyskusje na temat tego co zabrać, co zjeść czy w końcu jak się ubrać. Na tym wyścigu każdy zbędny gram ma znaczenie. Jak się później okaże, każdy łyk wody czy kawałek batona może zdecydować o przejściu do następnego etapu.

Pierwszy etap wg organizatora ma być rozgrzewkowy. Startujemy o 12. Limit wjazdu na metę jest 7 godzin później. Do przejechania 70 km. Start ostry jednak nie na tyle na ile się spodziewałem. Może dlatego, że ustawiliśmy się na końcu stawki. Pierwsze km pokonujemy w miarę spokojnie. Jadę razem z Michałem. Paweł wyrwał do przodu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że zobaczę go dopiero na mecie. Po chwili, na pierwszy dużym podjeździe odjechał również Michał. Ja ustaliłem swoje tempo i powoli pokonywałem kolejne podjazdy. Na około 20 km susza zawitała do moich bidonów. Nie martwiło mnie to zbytnio bo byłem przekonany, że za chwilę będzie zapowiadany bufet. Jak się okazało bufet był ale dopiero 10 km dalej. W chwili jak do niego dojechałem miałem pierwszy kryzys. Odwodnienie dało się we znaki i kolejne km było cholernie ciężkie. Straciłem przez to sporo cennego czasu. Jak wróciło mi trochę sił postanowiłem nadrobić stracony czas. Niestety to był błąd, który kosztował mnie bardzo dużo. Taśmy i ściągacze nie pomogły. Mój Achilles nie dał rady, kopyto spuchło i resztę podjazdów musiałem pokonać z buta przez co na metę dotarłem po upływie regulaminowego czasu. Dla mnie wyścig się skończył. Paweł i Michał jadą dalej!