Cyklokarpaty w Wojniczu

IMG_0244Na maraton do Wojnicza wyruszyliśmy z niewielkim opóźnieniem. Na szczęście ruch na drogach był tak mały, że na miejsce dojechaliśmy pół godziny przed startem. Złożyliśmy rowery i udaliśmy swojego sektora. Dwie minuty przed startem okazało się, że zostawiłem w samochodzie kamerę. W ekspresowym tempie wróciłem na parking, zabrałem sprzęt i równie szybko wróciłem na linię startu. Niestety w chwili dojazdu do miejsca startu mój sektor wychodził właśnie z zakrętu i znikał powoli w oddali. Tak więc od pierwszych sekund wyścigu był pełny gaz jak na finiszu. Po kilku kilometrach dogoniłem swoją część stawki i powoli zacząłem odrabiać kolejne straty ze startu próbując dogonić Weronikę. Tak przeleciała mi pierwsza połowa maratonu. Gdy wpadłem na ustawiony w połowie trasy pierwszy bufet byłem lekko ugotowany. Zatankowałem do pełna bidony i ruszyłem dalej. Palące słońce i wysoka temperatura spowodowały, że w okolicy 30. kilometra przyszła konkretna bomba. Przez kolejne 3 kilometry wlekłem się jak na turystycznej ustawce. Na szczęście spotkałem ekipę z lokalnej OSP z wiadrami pełnymi zimnej wody. Szybki prysznic i jadę dalej! Po ochłonięciu odzyskałem siły i czułem się lepiej niż na starcie. Kilka kilometrów przed metą złapałem koło i znacznie szybszego zawodnika z Giga i podciągnąłem się w kierunku mety na którą wpadłem kilka minut po Weronice. Podczas oczekiwania na dekorację zaliczyliśmy szybki prysznic – nad miasteczkiem zawodów przeszła potężna ulewa. Deszcz zmoczył wszystkich w ułamku sekundy, a wiatr przestawiał namioty. Jak to zwykle bywa, burza przeszła dalej, a my po przebraniu w suche ciuchy poszliśmy na dekorację. Mimo chwilowego kryzysu w połowie trasy udało mi się nieznacznie poprawić wynik z Pruchnika. Weronika po raz kolejny stała na pudle, tym razem druga w kategorii K3 na dystansie Mega. Teraz czas na Zakopane. Mam nadzieję, że Organizatorzy w pełni wykorzystają potencjał okolicy! Liczę na ciasne single i ciężkie rock gardeny! 🙂