Epicki MTB Marathon w Złotym Stoku

O maratonie w Złotym Stoku słyszałem wiele dobrego – trudny, ciężki, wymagający czyli kwintesencja MTB! Jak Grzegorz napisał na fejsie, że „Chłopcy zostają w domu i śledzą wyniki on-line. Mężczyźni i „zaprawione” Kobiety jadą w góry!” to wiedziałem, że nie może nas tam zabraknąć! 🙂

img_8608

Maraton wypadł pod koniec długiego weekendu więc połączyliśmy go z kilkoma dniami „odpoczynku” w Górach Złotych. Jak się okazało, był to bardzo dobry pomysł bo przez dwa dni przed startem mogliśmy oswoić się trochę z okolicą i pewniej stanąć na starcie.

Mimo zapowiadanego załamania pogody w dniu startu przywitało nas piękne słońce więc tym chętniej udaliśmy się na start. W centrum Złotego Stoku pojawiliśmy się dosyć późno bo chwilę po 10. Szybko znaleźliśmy miejsce na parkingu i zabraliśmy się za składanie sprzętu. Po kilkunastu minutach ruszyliśmy na krótką rozgrzewkę, której towarzyszyło lekkie napięcie gdyż wizja 40 km i 1511 m w pionie po zaledwie 10-minutowym rozjeździe nie była zbyt optymistyczna. Po chwili Marek ogłosił, że do zamknięcia sektorów zostało 5 minut więc szybko udaliśmy się na swoje miejsca.

Start okazał się dość szybki i już po kilku minutach jazdy żarty się skończyły. Pierwszy kilkukilometrowy podjazd szybko nam przypomniał jak ważna jest dobra rozgrzewka. Już w połowie drogi na szczyt czułem, że nie będzie lekko. Na szczęście rozruszałem się i po kolejnych kilku kilometrach zaczęła się prawdziwa jazda. Z relacji Weroniki wiem, że ten podjazd zapamięta na długo! 🙂 Kolejne kilometry trasy leciały bardzo szybko. Wprawdzie podjazdy były męczące ale fun na zjazdach był niesamowity. Tak było mniej więcej do 25 kilometra bo wtedy dopadł mnie pierwszy kryzys. Na szczęście miałem w kieszeni zapas „rocket fuela” z Nutrenda, który szybko postawił mnie na nogi i pozwolił na pokonanie kolejnych podjazdów. 🙂 Najtrudniejszą częścią maratonu była Borówkowa – zjazd z niej był na tyle trudny technicznie, że pokonania go nie powstydził by się niejeden enduro rider. Zaliczyłem go prawie w całości. Końcówkę musiałem pokonać z buta z rowerem na plecach bo zagotował mi się płyn w hamulcach i przez chwile jazda w dół była niemożliwa a czas uciekał. Na ostatnim szczycie zaliczyłem praktycznie jedyne podejście na tym maratonie – odcinek za który Grzesiek stawiał browar! 🙂 Później był tylko zjazd z prędkością ponad 50 km/h. Widok kolegów, którzy kilka minut wcześniej wyprzedzali mnie na podjazdach uciekających jak przed lawiną na boki bezcenny! 😀 Na metę dotarłem po 3,5h jazdy z czego jestem bardzo zadowolony bo zakładałem, że pokonanie trasy może mi zająć ponad 4h.

Finisz Weroniki był trochę mniej dynamiczny. Na kilka km przed meta złapała snejka i straciła około 7 minut na wymianie dętki. Niestety chyba za słabo nabiła nową dętką bo około 4km przed meta sytuacja powtórzyła się. Z racji, że nie miała kolejnego zapasu to dystans do mety musiała pokonać z rowerem na plecach. Dało jej to 8. miejsce w kategorii K2 na dystansie Mini. Mamy nadzieję, że limit defektów na ten sezon został wyczerpany po gdyby nie one to pudło w kategorii było pewne.

img_8947

Ogólne wrażenia baaardzo pozytywne. Już nie mogę się doczekać kolejnego startu. Niestety Wałbrzych musimy odpuścić i na starcie MTB Marathonu pojawimy się najwcześniej w Karpaczu ale na pocieszenie pozostaje fakt, że już za 4 tygodnie startuje Beskidy MTB Trophy gdzie będę walczyć o koszulinę finiszera. 🙂