Finał MTB Marathon w Istebnej

Mieliśmy świadomość, że wszystko co dobre szybko się kończy… i stało się, ostatni MTB Marathon w roku 2012 w Istebnej za nami. Tym razem postanowiliśmy poświęcić jeden dzień urlopu i wyjechać ze stolicy w piątek rano. Sprytnie zapakowaliśmy 3 osoby i 3 rowery do bardzo pojemnej Corollki Michała i wyruszyliśmy w samo południe. Na szczęście na ulicach było pusto jednak Maciek z racji, że miał tzw. urlop wypoczynkowy większość podróży spędził klikając coś w firmowym lapku i szukając zasięgu 3G. Dojechaliśmy na miejsce wieczorem, zahaczyliśmy o biuro zawodów żeby rano nie tracić czasu na sprawy organizacyjne i udaliśmy się do zarezerwowanej miejscówki. Paweł z Anią byli w domku już po południu więc rozpalili w kominku i cierpliwie na nas czekali.

Rano jak nigdy mieliśmy spory zapas czasu więc na spokojnie przygotowywaliśmy się do wyjścia z domku, do czasu gdy z zewnątrz dotarł do nas soczysty kawałek „mięsa” padający z ust Maćka. Okazało się, że podczas czyszczenia tłoczków wydostało się trochę płynu hamulcowego i Maciek został bez przedniego hamulca. Szybko pogoniliśmy na start z nadzieją, że w miasteczku zawodów będzie jakiś serwis i uda się naprawić defekt. Niestety tym razem ekipa DSR wraz ze swoim warsztatem nie dotarła na zawody, ale pomysłowość ludzka nie zna granic. W namiocie obok była ekipa fizjoterapeutów posiadających bezcenny olejek do masażu, który z powodzeniem zastąpił płyn hamulcowy! 🙂 Udało się, wszyscy wystartowaliśmy. Trasa była rewelacyjna. Na początku płaski rozjazd wąskim asfaltem pozwolił na rozgrzewkę i rozkręcenie nóg. Zaczęło się, pierwszy podjazd, przepiękne widoki na szczycie i idealna pogoda tylko zachęcały do dalszej jazdy. Mimo, że w całej edycji na dystansie Mini był to maraton z największą ilością przewyższeń to zróżnicowanie trasy pozwalało złapać oddech między kolejnymi podjazdami. Kilka pozornie łatwych zjazdów pod koniec okazało się dla wielu uczestników nie do pokonania w całości w siodle. Patrząc na te upadki i mijając karetkę na sygnale postanowiłam pokonać ten odcinek z rowerem po pachą, tym bardziej, że do mety było już tak niedaleko. Finish dystansu Mini okazał się morderczy, pionowa ściana do pokonania na koniec wykrzesała z nas ostatnie resztki energii. Z jednej strony cieszyłam się, że to już koniec, bo dla „megowców” to była dopiero połowa trasy, a najgorsze – czyli podjazd na Ochodzitę – mieli przed sobą. Z drugiej strony świadomość, że następny start dopiero w kwietniu była strasznie przygnębiająca. Z relacji Maćka wiem, że trasa była wyczerpująca ale przejezdna z wyjątkiem słynnej sekcji korzeni na koniec. Udało mu się nawet pobić rekord maksymalnej prędkości w terenie na zjeździe po polance przed ostatnim bufetem, który wynosił 68 km/h. Na metę przyjechał ok 20 minut po Sietnioku, głównym sponsorze Bike Pack Trzepak Teamu. 🙂

W tym sezonie odcienie żółci są niemodne więc z radością odebrałam swój srebrny puchar za generalkę i udaliśmy się wszyscy uzupełnić wytracone na trasie płyny na ostatni bufet sezonu. Sietniok z Anią chyba często oglądają tvn meteo gdyż zawinęli się do domku tuż przed najgorszą ulewą. My nie mieliśmy takiego szczęścia i po powrocie suszyliśmy buty i ciuchy na kominku. Na pokrzepienie o 2 w nocy Michał uraczył nas pożywną jajecznicą. Rano Paweł i Ania zapakowali się w Caddylaka i pojechali do Lublina. My postanowiliśmy skorzystać z miejsca i pogody i pokręciliśmy się trochę rowerkami po okolicy. W drodze do domu zatrzymaliśmy się na popas w słynnej koniakowskiej karczmie „Ochodzita” i tym pysznym akcentem zakończyliśmy sezon 2012. Teraz czas na zasłużony odpoczynek i zbieranie sił na przyszły rok.