JoyRide Zako Fest i Cyklokarpaty w stolicy Tatr

Jak tylko zapadła decyzja o startach w cyklu maratonów rowerowych Cyklokarpaty to wiedziałem, że edycja w stolicy polskich Tatr będzie dla nas obowiązkowym punktem podczas tego sezonu. Na miejsce wybraliśmy się jak zwykle w piątek po pracy. Do Zakopanego dotarliśmy późno w nocy. Obudziliśmy czekających na kwaterze Michała i Konrada i po krótkiej pogawędce poszliśmy spać.

IMG_0252

Z samego rana ja zabrałem się za przygotowanie rowerów, a Weronika za przedstartowe ładowanie węglowodanami według zaleceń żywieniowych naszego dietetyka sportowego Michała z klubu CrossFit Z16. Po krótkim serwisie i opróżnieniu michy ruszyliśmy do miasteczka zawodów zlokalizowanego na Dolnej Równi Krupowej.

Start był bardzo szybki. Od pierwszych metrów poszliśmy ostro do przodu żeby wypracować sobie dobre pozycje przed wjechaniem w pierwszy teren. Momentami było ostro. Liczniki pokazywały ponad 40 km/h przed wejściem w ciasny zakręt osiedlowej uliczki, która miała nas wyprowadzić z miasta. Niewiele brakowało żeby na tym zakręcie zakończyć wyścig. Mniej więcej wtedy wyprzedził nas jadący w barwach May Day Team Konrad, który jako jedyny z naszej wycieczki miał walczyć na dystansie Giga.

Na pierwszym podjeździe w terenie tempo wyraźnie spadło. Sporo osób jadących w naszej części stawki nie radziło sobie z lekkim, ale technicznym kamienistym podjazdem i blokowało przejazd. Niestety niewielu z zawodników reagowało na prośby o wolny przejazd. Tam gdzie była tak możliwość to jechałem poza krawędzią drogi, ale po kilkuset metrach musiałem odpuścić i zejść z roweru. Na kolejnym kamienisty podjeździe wszyscy zawodnicy wybrali wąską ścieżkę po udeptanej trawie poza krawędzią drogi w górę, a ja środek kamienistej drogi. Wybór okazał się strzałem w 10 ponieważ dzięki temu na krótkim odcinku wyprzedziłem ponad 20 osób! Kilka minut później mogłem w końcu odpocząć bo wjechaliśmy w malowniczy las. Tam zdecydowałem się, że odjadę Weronice bo spodziewałem się, że i tak dogoni mnie na pierwszym długim podjeździe. Zjazd był rewelacyjny! Gdyby nie to, że chłopaki na fullach blokowali trochę ścieżkę to poszedłbym w dół na pełnym gazie. 😉 Po wyjechaniu z lasu dopadła mnie pierwsza zmora – długi, niekończący się asfaltowy podjazd do bufetu. Półtorej minuty później dojechała do mnie Weronika i polecieliśmy dalej przez malowniczo położone łąki. Przed jednym z technicznych podjazdów zatrzymaliśmy się na chwilę, żeby obniżyć trochę ciśnienie w kołach. Chwilę później na długim podjeździe Weronika odeszła do przodu, a ja w swoim tempie mieliłem pod górę. Spotkaliśmy się kilkadziesiąt minut później przed zjazdem przy wyciągu. Co było dalej możecie przeczytać w dalszej części przygotowanej przez Weronikę.

Trudno mi było wyobrazić sobie trasę maratonu w Zakopanem. Nigdy nie byliśmy tam z rowerami wiec postanowiliśmy to sprawdzić. Start z centrum miasta, bardzo szybki i nerwowy. Mimo rozgrzewki dla mnie szybki start zawsze jest zabójczy. Tym razem też tak było. Na pierwszym podjeździe chyba wszyscy  mnie wyprzedzili. Ale okazało się ze było jeszcze za mną sporo osób, które z kolei wyprzedziły mnie na pierwszym zjeździe. No to pięknie! Postanowiłam osłodzić sobie trochę życie i zjadłam pyszny żel truskawkowo-bananowy. To był dobry pomysł. 🙂 Długi asfaltowy podjazd pokonałam dosyć szybko wyprzedzając przy tym kilkanaście osób. Dojechałam do Maćka na pierwszym bufecie i później spory kawałek jechaliśmy razem. Trasa niezbyt trudna, głownie szutrówki i sporo asfaltów, ale jesteśmy w Zakopanem gdzie większość terenów dookoła jest niedostępna dla rowerzystów wiec i tak cieszę się, że mogę podziwiać z daleka Giewont jeżdżąc na rowerze. 🙂 Nie wiem czy żele tak dobrze działały czy świadomość ze ciągle wyprzedzam kolejne osoby i grupa jadąca za mną stale się powiększa, ale mam spore zapasy energii i chęć jazdy z każdym kilometrem jest większa. Chyba wreszcie rozgrzałam się i dopiero zaczynam się rozkręcać. 🙂 Dojeżdżam do kolejnego bufetu za którym wjeżdżamy w cudowny las, lekko pod górę, ale przyjemnie w takich okolicznościach przyrody. Na zjazdach oczywiście jadę swoim tempem i kilka osób mnie wyprzedza, ale zaraz doganiam ich pod górkę. Nagle słyszę: „Ihaaaaa, Jadźka to ja”. Maciek z bananem na twarzy ciśnie w dół jak wariat i znika mi z pola widzenia. Za zakrętem widzę ze czeka na mnie wiec muszę sie trochę postarać i dać z siebie wszystko. Ostatnie kilometry lecą bardzo szybko. Wjeżdżamy do miasta na pełnym gazie, dostaję jakiegoś strzała energii na finiszu i wyrywam do przodu. Wypadamy z zakrętu i widzimy, że do mety jest jeszcze krótka pionowa ścianka do pokonania. Trudno, najwyżej padnę! Ciśniemy ile sił w nogach i płucach, ludzie dopingują co bardzo motywuje! Jesteśmy! Padamy na trawę żeby nie stracić przytomności i naszym oczom ukazuje sie ogromna czarna chmura, która wchłonęła większość Tatrzańskich szczytów. Upewniamy się czy namiot Timedo jest dobrze przymocowany, gdyż doświadczeni ostatnim sztormem w Wojniczu wiemy jakie mogą być skutki. Przy okazji pytam o wyniki i okazuje się, że zajęłam 1. miejsce w kategorii K3 i 5 w Open na dystansie Mega! 🙂 Chwilę później zjeżdżamy do miasteczka, ale niestety deszcz jest szybszy i moczy nas w kilka sekund.

Dzień później w ramach Festiwalu JoyRide odbyły się zawody Enduro w których barwy Nocnego Patrolu dzielnie reprezentował Michał. Kilka słów od Michała znajdziecie poniżej.

IMG_0288

Zawody Kellys Enduro w Zakopanem dobitnie pokazały mi, że kolarstwo grawitacyjne czy ekstremalne rządzi się zupełnie innymi prawami. Kondycja schodzi na drugi plan, a najważniejsza staje się technika. Jeden mały błąd, zła decyzja co do linii przejazdu, momentu hamowania, dobrania prędkości, złe wejście w zakręt czy pozycja na rowerze może doprowadzić Cię do zakończenia zawodów. Takich decyzji podczas jednego z czterech odcinków specjalnych podejmuje się kilkadziesiąt lub nawet kilkaset. Taką złą decyzję podjąłem w Zakopanem już kilkaset metrów po rozpoczęciu OS1. Przez całą noc poprzedzającą start mocno padało. Dojeżdżałem do „ścianki”, która przez organizatorów została uznana, za najtrudniejszy element zawodów. Zamiast wyhamować do zera, postanowiłem przejechać ją na średniej prędkości, gdyż ten element przejeżdżałem już kilkakrotnie bez żadnego problemu. Zapomniałem jedynie, że jest po całonocnej ulewie. Rozwalony ochraniacz na łokieć, stłuczony bark i udo. Z przodu opona zeszła z rawki. Szybka decyzja – nakładam oponę i biegnę na koniec OS-u. Czas około dwadzieścia minut, zamiast siedmiu… A mogłem zejść z roweru i ze ścianki, dojechać do końca i walczyć o jakąś tam pozycję. Zawody enduro to też niesamowita atmosfera pełna luzu i przyjaźni! Na dole czekali na mnie znajomi, pożyczyłem dętkę, naprawiłem rower i pojechałem na dalsze odcinki. Humor poprawił mi się momentalnie, gdy podczas podjazdu na drugi odcinek zobaczyłem samochód Weroniki i Maćka. Spotkanie z nimi na starcie pozostałych odcinków specjalnych było dla mnie najbardziej pozytywną rzeczą tego dnia. W takich chwilach bardzo mocno docenia się bycie w Nocno-Patrolowej drużynie! Ze względu na mój crash pozostałe trzy odcinki specjalne przejechałem spokojnie, aby tylko zjechać na dół. Zawody zakończyłem na wspaniałej przedostatniej pozycji. 😀 

Szkoda, że weekend w Zakopanem był tak krótki bo był to na prawdę udany wyjazd. Po wyścigu spotkaliśmy sporo znajomych, którzy również odwiedzili Zakopane w ten weekend. Jeżeli Cyklokarpaty wrócą tam w przyszłym roku to my również postaramy się tam być. Być może nie tylko na maratonie bo bardzo spodobał się nam klimat panujący na zawodach enduro i pozytywna atmosfera całego festiwalu JoyRide!