Korbielów po raz pierwszy

W zeszłym roku nie udało nam się poznać trasy maratonu w Korbielowie. Z opowiadań wiemy, że jest to jedna z trudniejszych tras tej edycji, więc musieliśmy to sami sprawdzić. Ze stolicy wyjechaliśmy w piątek po południu. Oprócz licznych fotoradarów i ograniczeń prędkości w terenie zabudowanym tego dnia na trasie Warszawa – Korbielów dodatkowym ograniczeniem prędkości okazały się gwałtowne burze. Gdy zadzwoniliśmy do właściciela wcześniej umówionej kwatery, żeby uprzedzić, że zjawimy się około pół godziny później niż zapowiadaliśmy okazało się, że pan właściciel nie ma zamiaru na nas czekać i poinformował nas „uprzejmie”, że musimy sobie znaleźć inne miejsce do przenocowania. Z racji, że Korbielów jest małą miejscowością, a godzina 23 nie jest najlepszą porą żeby dzwonić do prywatnych kwater musieliśmy przenocować w jednym z hoteli w Żywcu. Zniechęceni stresową sytuacją z noclegiem i nieustającymi burzami byliśmy bliscy wycofania się z wyścigu mając również w pamięci ostatni maraton w Piwnicznej. Jednak szkoda nam było zmarnowanego weekendu i niewykorzystanego startu. Przebraliśmy się w samochodzie, złożyliśmy rowery i ruszyliśmy w góry. Trasa trudna technicznie, wymagając ale przepiękna. Moim zdaniem najlepsza trasa w tym roku. Pierwszy raz w życiu jechałam po belkach luźno pływających po wodzie, przypominało to tratwę, w której ktoś usunął liny łączące poszczególne belki. Cenne nowe doświadczenie. 🙂 I „wreszcie” zjazdy. Na początku nawet nieźle mi to wychodziło do czasu aż tylne koło uciekło mi na ukośnych deskach i przeszlifowałam sobie cały lewy bok. Trochę obolała ale w jednym kawałku wsiadłam na rower i za dokładnie kilometr powtórzyłam ten spektakularny manewr. Na szczęście po tym odcinku był długi ale łatwy podjazd, gdzie odpoczęłam psychicznie. Radość nie trwała długo. Kiedy zobaczyłam kamienisty zjazd i zawodników z dystansu giga, którzy zbliżali się do naszej grupki z dużą prędkością doszłam do wniosku, że dla wszystkich będzie bezpiecznej gdy ten kawałek pokonam zbiegając. Ostatni odcinek w dół po wyciągu narciarskim poprawił mi nieco humor i wpadłam na metę jako trzecia w swojej kategorii. Z relacji Maćka wiem, że większość trasy pokrywała się z jednym z etapów MTB Beskidy Trophy. Tym bardziej nigdy nie zdecyduję się wystartować w tej etapówce, to moje Mini to była zaledwie 1/4 jednego dnia Trophy. Dzięki uprzejmości znajomego mogliśmy wziąć prysznic, troszkę się zagrzać i wrócić do domu żeby móc okładać nowo nabyte siniaki lodem. 🙂