Zawoja ooo jaaa, czyli VIII edycja MTB Marathon

Po morderczych wyprawach w upale, z zaledwie 10 litrowym zapasem wody na cały dzień i pożywieniu w postaci fig bohatersko zdobytych z przydrożnych drzew jako jedynym źródłem węglowodanów na maraton w Zawoi wybieraliśmy się z bojowym nastawieniem i podstępną taktyką: ignorując bufety wyprzedzamy minimum po 10 osób na każdym! 😉 Oczywiście na Polską aurę zawsze można liczyć, ulewa i temperatura poniżej 20 stopni… i po planie, wszyscy mieli równe szanse i tak samo „przechlapane”. 🙂

Na start musieliśmy dojechać około 6 km od miejsca naszej kwatery, także rozgrzewka obowiązkowa, po której zajmując miejsca w sektorach już nie została na nas ani jedna sucha nitka (szybka aklimatyzacja do późniejszych warunków na trasie). Gdy sektory dystansu Mega zostały „wypuszczone w las” do linii startu zbliżali się zawodnicy Mini. Swoją obecnością na starcie i pierwszych kilometrach trasy zaszczycił nas kolega Paweł, któremu krótki serwis sprzętu, odbicie numeru w biurze zawodów i dojazd 6 km zajęło troszkę więcej czasu niż było w planie. 🙂

Pierwsze 2 km gładkiego asfaltu umożliwiło rozciągnięcie stawki, a pierwszy podjazd szybko zweryfikował kolejność zawodników, która nieznacznie tylko zmieniała się przez pozostałą część trasy. Główna trudność podjazdów polegała na pokonaniu dużych kamieni i korzeni epicko uklejonych świeżym błotem. Jednak duże zróżnicowanie trasy pozwalało na złapanie oddechu między kolejnymi podjazdami. Ostatni zjazd przed rozjazdem Mini i Mega udało mi się pokonać prawie w całości w „siodle”. Po OTB i na szczęście miękkim lądowaniu w soczystej zieleni lasu pięknych gór w paśmie Beskidu Żywieckiego szybko nabrałam pokory do ich stromizny. 🙂 Na metę dotarłam w składzie: ja, moja niebieska strzała i kilogram błota zajmując drugie miejsce w kategorii! 🙂 Chłopaki mieli ponad dwa razy więcej kilometrów do pokonania więc przekraczali linię mety z nieco cięższym bagażem błotka zebranego na trasie. 🙂 W sumie 3 kilogramy żyznej gleby musieliśmy jakoś usunąć z naszych ciuchów (patrz galeria 🙂 ). Po mozolnym praniu i dochodzeniu czy to rękawiczka czy skarpetka postanowiliśmy uzupełnić płyny i kalorie w miejscowej pizzerii. 🙂