Góry, morze i rakija czyli chorwacki spontan

Wraz z nadejściem sierpnia przyszła również pora na długo oczekiwany urlop. Już kilka dni przed wyjazdem spakowaliśmy większość rzeczy i czekaliśmy na pogodę w Istebnej bo taki był cel naszego urlopowego wyjazdu. Prognozy jednak były mało optymistyczne a wizja kolejnego urlopu spędzonego z nosem w oknie na obserwacji deszczu była niezbyt ciekawa. I tak narodził się pomysł wyjazdu na południe Europy. Około 15 postanowiliśmy, że jedziemy do Chorwacji a o 19 siedzieliśmy już w spakowanym samochodzie. Z racji, że na przygotowania do wyjazdu nie było wiele czasu to trzeba było wykazać się mistrzostwem w planowaniu – w ciągu kilku godzin musiałem zrobić przegląd, ubezpieczyć pożyczony od brata samochód, odebrać przesyłki od kuriera i kupić trochę zapasowych części. Nie było by to możliwe gdyby nie pomoc kilku osób, w tym naszego teamowego kolegi Michała, który zrobił nam spore zakupy w Toro na kilka minut przed zamknięciem sklepu. Dzięki Michał!

img_1730

Podróż do Chorwacji była wyjątkowo długa ale za to udało się nam dotrzeć do celu wykorzystując wyłącznie analogową wersję nawigacji. 😉 Pierwsze trzy dni spędziliśmy głównie na poszukiwaniu ciekawych miejsc do jazdy, szukaniu kwater i szeroko pojętej aklimatyzacji. Pozytywnie zaskoczył nas fakt, że praktycznie każdym kroku można dostać za free wszelkiego rodzaju mapy i przewodniki a informacja turystyczna znajduje się w każdej, nawet najmniejszej dziurze. W jednym z takich punktów spotkała mnie zabawna sytuacja. Poprosiłem o topograficzną mapę okolicy z zaznaczonymi szlakami, najlepiej rowerowymi i dostałem mapę Makarskiej z zaznaczonymi ścieżkami rowerowymi dla „pikników”. Musiałem się sporo namęczyć żeby wytłumaczyć miłej Pani, że nie to miałem na myśli. W końcu dotarło. Zapytała gdzie dokładnie chcę jechać, a ja bez zastanowienia odpowiedziałem „TAM” pokazując jednocześnie półtorakilometrową skalną ścianę górującą nad miastem. Zamiast mapy dostałem ulotkę z namiarami na HGSS (Hrvatska Gorska Sluzba Spasavanja) i trzykrotne ostrzeżenie żeby nie schodzić ze szlaków bo mi mina może nogę urwać! Grrrrubo, pomyślałem sobie ale tym bardziej napaliłem się na konkretny górski wyjazd! 😉

img_1746

Kolejnego dnia wyruszyliśmy w końcu na swoją pierwszą rowerową wycieczkę. Na rozgrzewkę wybraliśmy niebieski szlak rowerowy: Promajna – Baska Voda – Brela – Gornij Kricak – Topici – Promajna. Pierwsza część trasy prowadziła nad brzegiem morza, głównie ścieżkami rowerowymi lub szosą. W Breli odbiliśmy w górę by na odcinku kilku kilometrów pokonać około 400 metrów w pionie. Nieźle jak na rozgrzewkę! Do Promajny wróciliśmy szutrami po zboczach gór Biokovo. Po powrocie z rowerów pojechaliśmy do Makarskiej do biura Parku Narodowego Biokovo po dokładną mapę naszej kolejnej trasy. Wieczorem dla ochłody opróżniliśmy pierwszą z butelek od Stanko i poszliśmy spać bo plan na kolejny dzień był ambitny.

img_1958

Kolejny dzień zaczęliśmy dość wcześnie – tego dnia zaplanowaliśmy zdobycie Sv Jury czyli najwyższego szczytu w Parku Narodowym Biokovo i drugiego pod względem wysokości w Chorwacji. Dojazd na miejsce właściwego startu jak zwykle odbywał się niezwykle malowniczym brzegiem morza, przez Makarską, Tucepi aż do Podgory w której odbiliśmy w górę. 400 metrów w pionie na niecałych 3 kilometrach stanowiło świetną rozgrzewkę przez główną trasą. Aby skrócić czas jazdy po asfalcie do Parku wjechaliśmy boczną, szutrową drogą. Była jakieś 3 razy krótsza niż jej asfaltowy odpowiednik ale niestety zbyt stroma na jazdę, tym bardziej, że nawierzchnię stanowiły dość spore luźne kamienie. Po godzinie butowania dotarliśmy w końcu do asfaltu, którym po krótkiej przerwie ruszyliśmy dalej w kierunku szczytu. W okolicach kościółka Sv Ilija znajdującego się na wysokości ponad 900 metrów n.p.m. zrobiliśmy kolejną przerwę. Tym razem na kawę i naleśniki. Zjedliśmy szybko i ruszyliśmy dalej bo przed nami był jeszcze kawał drogi. Przez kolejne godziny wspinaliśmy się leniwie krętą asfaltową drogą wijącą się po zboczach. Mniej więcej na wysokości szczytu Stipkowac (1423) zrobiliśmy kolejny dłuższy postój. Uzupełniliśmy zapas wody, zrobiliśmy zdjęcia górskim kozicom i pojechaliśmy dalej bo zaczął nas gonić czas. Mimo że do szczytu było już niedaleko to wcale nie było łatwo pokonać ostatnie kilometry. Im bliżej końca, tym bardziej stromo. Na tyle, że ostatnie 2 km zrobiłem w znacznej części z buta. Tu słowa uznania należą się Weronice, która pokonała ten podjazd do końca! Na górze zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w drogę powrotną, która zajęła nam znacznie mniej czasu niż podróż w górę. Zjazd trwał niewiele ponad 40 minut co przy podjeździe trwającym kilka godzin wydawało się krótką chwilą! Gdy dojeżdżaliśmy do domu było już ciemno więc szybko zjedliśmy kolację i poszliśmy spać.

 

Po jednym dniu odpoczynku od roweru znów wsiedliśmy na rowery. Pokręciliśmy się trochę po okolicznych szlakach zaliczając kolejno miejscowości Promajna – Krvavica – Brdo – Promajna. Kilometrów zrobiliśmy niewiele ale za to zdjęcia zachodzącego słońca wyszły rewelacyjne! 😉

img_2247

Następnego dnia przyszła pora na kolejną trasę, która częściowo pokrywała się z wycieczką z pierwszego dnia spędzonego na rowerach. Pojechaliśmy kolejno przez miejscowości Promajna – Baska Voda – Brela – Novici – Topici – Bast – Zavod – Promajna. Trasa prowadziła w większości przyjemnymi szutrami po zboczach znanych nam gór Biokovo. Mimo że podjazdy tego dnia również były „uczciwe” to nie to było największym utrudnieniem. Dodatkowym bonusem była temperatura powietrza, która tego dnia mocno zbliżyła się do 40 stopni Celsjusza. Podczas jazdy po nasłonecznionych zboczach gór mój licznik nagrzał się znacznie więcej i wskazał rekordową temperaturę tego wyjazdu czyli 49,6 stopnia! Mimo że zrobiliśmy tylko kilkadziesiąt kilometrów to poszło nam ponad 10 litrów wody i izotoników!

img_2742

Na zakończenie rowerowej części urlopu popłynęliśmy promem na wyspę Brac. Po dotarciu na miejsce wypiliśmy kawę w porcie w Sumartin i udaliśmy się w kierunku miasteczka Povlja. Na trasie chcieliśmy zobaczyć dwa zabytkowe kościoły jednak brak jakichkolwiek oznaczeń zniweczył nasze plany. Jak się później okazało, oznaczeń nie było również na szlakach przez co zgubiliśmy się wśród gajów oliwnych gdzieś na środku wyspy. Po kilku godzinach błądzenia wyjechaliśmy na drogę w okolicy miejscowości Selca i udaliśmy się z powrotem do Sumartin. Po szybkim obiedzie zapakowaliśmy się na prom i wróciliśmy do Makarskiej. Niestety była to nasza ostatnia wycieczka rowerowa podczas tego urlopu i ostatni dzień nad Adriatykiem ponieważ następnego ranka wyjeżdżaliśmy z powrotem do zimnej i deszczowej Polski.

 

Podsumowując, urlop mimo że zorganizowany zupełnie bez planu i na totalnym spontanie był wyjątkowo udany. Udało się trochę pojeździć, popływać i poleżeć na plaży oraz przywieźć do domu trochę lokalnych specjałów z piwniczki naszych gospodarzy – Milenki i Stanko. Przydadzą się w jesienno-zimowe wieczory podczas oglądania zdjęć z urlopu. 😉